Krem, który zużyłam do samego dna słoiczka
Rzadko zdarza się, by jakiś produkt zyskał w mojej opinii aż 12 na 10 możliwych punktów. Co jednak ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu (i zrozumiałej radości) w końcu stało się rzeczywistością. W ramach projektu Beauty Wro miałam okazję przetestować kosmetyki polskiej marki Babo. Można więc uznać, że szczęście samo wpadło mi ręce i zostawiło po sobie bardzo przyjemny zapach.
W skład linii kosmetyków You time keeper wchodzi między innymi przeciwzmarszczkowy tonik, serum i wymieniony wyżej krem, który nadal wspominam z uśmiechem na twarzy (bardzo gładkiej i dobrze odżywionej twarzy ;)). Jeśli ciekawią Was składniki jakie w swoich produktach umieściła marka Babo, to znajdziecie pośród nich tak bardzo chwalony w ostatnim czasie ekstrakt ze śluzu ślimaka, betainę z buraka cukrowego, beta-glukan z ekstraktu z drożdży, masło shea, olejki i aminokwasy. A to tylko dobry początek całej tej kosmetycznej przygody.
W odpowiedzi na potrzeby naszej skóry
Choć w pierwszej chwili kremu zaczęłam używać z lekką nutką sceptycyzmu, nie spodziewając się powalających efektów, szybko wylądował na półce numer jeden. Bardzo gęsta konsystencja, przyjemne, lekko żelowe wykończenie i delikatny zapach, to pierwsze co łatwo można zauważyć. To co przychodzi w drugiej kolejności, zaskakuje szybkością działania i efektem. Fantastyczne odżywienie, napięta i gładka cera. I szczerze - zanim skończyła się zawartość 50 ml słoiczka, byłam już totalnie zakochana. Kremu używałam 2 razy dziennie, sprawdzał się dobrze jako baza pod makijaż i jako lekka maska na noc. Tonik z tej samej serii pozostawia na twarzy uczucie świeżości i nawilżenia i polecam Wam lekko spryskać nim buzię tuż przed użyciem samego kremu. Jeśli chodzi o serum, to nie jestem wielką fanką konsystencji olejkowych i z uwagi na dość problematyczną cerę staram się używać go max 2 razy w tygodniu - ale próbuję i testy nadal trwają ;)
O dokładnym składzie produktów Babo przeczytacie tutaj. Bardzo naturalne i ekologiczne kosmetyki, którym zawartości aktywnych substancji pozazdrościć mogą zagraniczne marki uwielbiane przez celebrytów, są w zasadzie na wyciągnięcie naszej ręki. Choć cena samego kremu do najniższych może nie należy (119 zł za słoiczek), to i tak jest moim zdaniem zupełnie warta rozbicia świnki skarbonki. Polecam Wam i zachęcam do spróbowania. Przede mną jeszcze misja z maską peelingującą i wtedy chyba popełnię ten słodki grzech i zamówię kolejny słoiczek kremu ;)
xoxo
A
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej marce, a produkty wydają się być naprawdę ciekawe. :)
OdpowiedzUsuńI te piękne opakowania, aż chce się im robić zdjęcia!
Wygląda na solidną markę. Trzeba wypróbować.
OdpowiedzUsuńTeż nic nie słyszałem, może skorzystam.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tych produktach, może nawet skorzystam,
OdpowiedzUsuń